Niesamowita historia bliźniaczek rozdzielonych po rozwodzie. kONIECZNIE ZOBACZ!

Bliźniaczki są niesłychanie blisko są ze sobą od pierwszych chwil życia – i oczywiste, że są blisko fizycznie, ale też mentalnie. Rozdzielenie bliźniaczek byłoby okrucieństwem. A jednak zdarza się w życiu i zdarzyło się w książce dla dzieci.

Książkę napisał niemiecki dziennikarz i pisarz Erich Kästner, a nosi tytuł „Mania czy Ania”. Powieści dla dzieci pisał od lat 20. do 60. XX wieku. Poznałam je dzięki pierworodnemu, który dostał audiobooka „Emil i detektywi” w genialnej interpretacji Piotra Fronczewskiego. Oboje słuchaliśmy z przyjemnością i sięgnęliśmy po kolejne: „35 maja” i „Latającą klasę” (pamiętałam ją ze swoich lat dziecięcych, ale bardziej kojarzyłam tytuł, niż treść). Młodym czytelnikom (i słuchaczom) przypomniało je wydawnictwo Jung-off-ska, które ma na koncie książki Astrid Lindgren i Ericha Kästnera w wersji do słuchania. Jeśli jeszcze nie znacie „Pippi” czytanej przez Edytę Jungowską, to poznajcie koniecznie, w jej interpretacji ta doskonała książka jest jeszcze lepsza. Śmiałam się do łez razem z dziećmi.

Wracając do Kästnera. Zdumiewa mnie to, że jego książki zupełnie się nie zestarzały. Detektywistyczne przygody Emila to rocznik 1928, ale w 2016 czyta się je nadal z wypiekami na twarzy. „Mania czy Ania” (1949) jest tak aktualna, jakby powstała w ubiegłym roku. Pewnie, że świat przedstawiony lekuchno trąci myszką, ale historia, która się w nim dzieje, jest tak pasjonująca, że nie ma to najmniejszego znaczenia. Oto na koloniach letnich spotykają się dwie dziewięciolatki, podobne do siebie jak dwie krople wody. Obie są zszokowane tym spotkaniem, najpierw nie przepadają za sobą, potem stają się nierozłączne, a wreszcie odkrywają, że są siostrami, rozdzielonymi tak dawno, że tego nie pamiętają. Jedna mieszka z mamą w Monachium, druga z tatą w Wiedniu. I postanawiają zrobić wszystko, by doprowadzić do ponownego zejścia się rodziców.

Na czym polega aktualność powieści? Rozwody w naszych czasach są bardzo powszechne. Dochodzi do nich z różnych przeczyn, czasem zaistniałych gwałtownie, czasem narastających latami, które dalsze wspólne życie czynią niemożliwym, ale dla dzieci zawsze to jest szok. Dzieci cierpią i rozpaczają, gdy jedno z rodziców odchodzi, obwiniają siebie, tracą zaufanie do rodziców, ich świat sypie się w gruzy. A jeszcze gdy tracą rodzeństwo, najbliższego towarzysza codzienności… Co prawda Mania i Ania nie pamiętają rozwodu i nie pamiętają, że kiedyś były razem, ale jedna bardzo tęskni za nieznanym tatą, o którym mama nie chce mówić, a druga za mamą, znaną tylko z fotografii, która kiedyś stała na fortepianie.

Drugi bardzo aktualny motyw powieści to brak dojrzałości do rodzicielstwa. Tata, artysta-muzyk, kompozytor, nie mogąc znieść ciągłego płaczu nowonarodzonych dziewczynek, zamieszkuje w pracowni. Niedojrzałość do bycia ojcem czy matką to nie jest żadna przypadłość naszych czasów, ale zdarzała się w każdym pokoleniu.

Trzecia rzecz to niezwykła dziecięca determinacja. Każdy, kto obserwował dziecko wie, jak wytrwale potrafi dążyć do celu, że użyje wszelkich dostępnych środków, by go osiągnąć. Takie są nasze bohaterki.

Najbardziej wstrząsającym fragmentem powieści jest sen jednej z dziewczynek, w którym rodzice rozdzielają je, przytulone do siebie, trzymające się za ręce, a tata piłuje łóżko, na którym siedzą i mówi do mamy, że przekroi je na pół, żeby każde miało po połowie Ani i po połowie Mani. Ostatecznie tata decyduje zabrać jedną, „wszystko jedno którą”. Upiorna scena.

Tu nie mogę sobie odmówić pewnej refleksji, mianowicie – według tego, co podaje Wikipedia – pisarz nie był żonaty, ale był w związku z jedną kobietą, a miał syna z drugą. Było to już wiele lat po napisaniu „Mani czy Ani”, w 1957 r.. Utrzymywał kontakt z potomkiem, pisał do niego i do jego matki listy, a także zadedykował mu dwie swoje ostatnie ksiażki dla dzieci. Ciekawi mnie jednak, czy gdyby Thomas urodził się wcześniej, tak radykalnie pisałby o cierpieniu dzieci, których rodzice się rozstali. Skoro tak przejmująco oddał dziecięce pragnienie życia w pełnej rodzinie, dlaczego nie stworzył jej z matką własnego syna? Prawdziwe życie jednak przerasta literaturę, a już na pewno przerasta niektórych literatów.

Wracając do „Mani czy Ani”: tym razem wydawnictwo Jun-off-ska wydało nie tylko audiobooka, ale i tradycyjną książkę do czytania. Ale jak pięknie wydało! Subtelne ilustracje Joanny Rusinek cudownie pasują do historii opowiedzianej przez Ericha Kästnera, przypominają mi najpiękniejsze książki czytane w dzieciństwie. Delikatnie kremowy papier, wygodna do czytania czcionka, twarda oprawa, poręczny format – to małe arcydzieło sztuki poligraficznej, dopracowane od strony tytułowej do ostatniej kropki. Zauroczyła mnie od pierwszego wejrzenia. Was też zachwyci. A jeśli będziecie mieli ochotę posłuchać, zamiast czytać, swoimi głosami oczaruje Was aktorski duet Jungowska&Fronczewski.

Erich Kästner, Mania czy Ania, ilustracje Joanna Rusinek, wydawnictwo Jun-off-ska, Warszawa 2016.

Dorota Smoleń

Komentarze

Komentarze