Rodzina, mąż, żona, teściowa… Pojęcia powszechnie znane, ale czy zawsze tak samo rozumiane? Jak postrzega rodzinę współczesna kobieta?
Na przestrzeni lat zmieniło się bardzo wiele w sposobie pojmowania ról społecznych kobiet i mężczyzn, w podejściu do dzieci, w kwestii zaangażowania ojców w wychowanie. Są to naturalne zmiany, które w żadnym stopniu nie umniejszają faktu, że rodzina to fundament społeczeństwa.
Jest taki sielankowy obrazek: rodzina razem w drodze do kościoła albo na niedzielnym spacerze. To bardzo piękny i budujący widok, jednak będąc żoną i matką mam świadomość, że za tą idyllą stoi twarda logistyka: to matka odprasowała im sukienki i koszule, cierpliwie zastosowała się do reklamacji (nie różowa, a różowa w paseczki, nie białe polo, a niebieska w kratkę), zdarła z łóżek o czasie, zrobiła śniadanie, przypomniała ze dwadzieścia razy, że już późno i trzeba się ubierać, cierpliwie wyjaśniła, dlaczego chodzimy do kościoła, namówiła na założenie porządnych sandałów zamiast tenisówek zmasakrowanych w piaskownicy, przetrzymała histerię w progu (nie wyjdę, bo nie!) i ducha nie zgasiła.
W skład rodziny wchodzą:
Mąż. Lata dominacji patriarchatu wbiły naszych panów w przekonanie, że mąż to głowa rodziny i niektórzy do dziś nie potrafią się z tego otrząsnąć. Z roku na rok jestem coraz bardziej przekonana, że idealną sytuacją jest, gdy małżonkowie umówią się, że on podejmuje decyzje w sprawach ważnych i zasadniczych, ona w codziennych i błahych. Źródła donoszą, że po 50 latach nader zgodnego pożycia takich par okazuje się, że w ich życiu były same sprawy błahe i codzienne.
Żona, nazywana w celu dowartościowania kapłanką domowego ogniska, to w istocie główny logistyk, dyrektor zarządzający i rzecznik prasowy, a przy tym wieloczynnościowy, bezawaryjny robot na wieczystej gwarancji. Po upgradzie do wersji Mama szybko opanowuje zaskakujące umiejętności, takie jak rozciąganie doby i wykonywanie w tym samym czasie wielu rozmaitych czynności dodatkowymi rękami, na co mąż może tylko patrzeć z podziwem i szacunkiem, bo takiego stopnia zaawansowania nie osiągnie chyba nigdy. Społeczeństwo nie może się zdecydować, czego właściwie powinno oczekiwać od matek, w związku z tym na wszelki wypadek oczekuje wszystkiego jednocześnie: krzywo patrzy, gdy matka nadmiernie troszczy się o dziecko, nazywając to wzgardliwie trzymaniem go pod spódnicą, zachęca do dawania dziecku swobody, a kiedy przychodzi czas rozliczania skutków tejże swobody, dopytuje się potępieńczo, gdzie wówczas była matka?! Matce chętnie przypisuje się nadprzyrodzone moce, takie jak bezbłędne odgadywanie, dlaczego nakarmione i przewinięte dziecko nadal płacze, oraz chętnie obwinia za to, że syn nie nosi czapki, a córka popala po kątach. Dla matki nie ma litości, kiedy próbuje się zwierzyć ze swoich bolączek, niejednokrotnie słyszy zjadliwe „co z ciebie za matka?!”
Tata. Kiedy mężczyzna zostaje ojcem, wcale nie oznacza, że przestaje być dzieckiem, co być może jest jedną z przyczyn zmniejszającej się dzietności w Polsce. Moje koleżanki mawiają: nie zdecyduję się na kolejne dziecko, bo mam już jedno-dwoje małych i jedno duże. Niemniej ojciec jest dziecku niezbędny, a im bardziej dziecinny z naszego punktu widzenia, tym bardziej przez dzieci uwielbiany, bo potrafi się wygłupiać i szaleć z nimi lepiej niż animatorka w kulkolandzie. Nawet ojciec zapracowany, który wraca do domu późno i ma bardzo ograniczony czas dla dzieci, jest upragniony i wytęskniony, a dzieci (które już dawno powinny spać) wybiegają z łóżek i rzucają mu się na szyję (a matka, która poświeciła godzinę by je wyciszyć i położyć do łóżek idzie „oddychać do torebki”).
Dziecko jest dla rodziców spełnieniem ich związku, sensem życia, misją, bywa też źródłem ogromnej dumy (ale i potwornego wstydu), niektórzy traktują je jako inwestycję. Macierzyństwo ma dwa bieguny: z jednej strony, nikt nigdy nie będzie kochał i potrzebował matki tak, jak jej dzieci, a z drugiej strony, nikt tak jak dzieci nie potrafi wyprowadzić jej z równowagi. W naszych czasach świat kręci się wokół potomstwa – dbamy, by miało wszystko, wspieramy, chronimy, a potem wypuszczamy w świat i drżymy, jak sobie w nim poradzi. Najchętniej wyręczylibyśmy je we wszystkim, ale dobrze wiemy, że tak się nie da i jako rodzice musimy się pogodzić z faktem, że popełni wiele własnych błędów nim przekona się, że warto było uczyć się na cudzych. Najczęściej wtedy będzie miało już własne dzieci.
Rodzeństwo dla dziecka to normalna sprawa, większość ludzi jest za. Jednak choć sama mam troje dzieci, doskonale rozumiem pary, które świadomie decydują się na jedno. Podobno tak jest w przypadku połowy polskich małżeństw. Jedno dziecko daje komfort pełnego skupienia uwagi na młodym człowieku, na jego potrzebach, pasjach i problemach, choć obserwując jednodzietnych znajomych można zauważyć, że to skupienie jest przesadne, by nie rzec – patologiczne w niektórych przypadkach. Dwoje dzieci to dwa różne światy, a pogodzenie interesów dwulatka i noworodka może być nie lada wyzwaniem. Jednak to, co przez jakiś czas pozostaje koszmarem, cudownie zaprocentuje. I zyska się cudowną świadomość, że kiedy nas zabraknie, dzieci nie zostaną na świecie sami, bo mają siebie nawzajem.
Dziadkowie to prawdziwy skarb. Charakterystyczne jest, że wszyscy młodzi, którzy chcą jak najprędzej uniezależnić się od rodziców, wracają do nich jak po sznurku, gdy tylko zostaną rodzicami. Wszak nikt nie zaopiekuje się naszymi dziećmi tak troskliwie jak babcia i dziadek, na dodatek nie biorąc za to pieniędzy. Oczywiście, że wszystko zrobią inaczej (lepiej!) niż my, ale na to już nie ma rady i albo bierzemy to z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo lepiej zatrudnijmy płatną opiekunkę, której wypunktujemy nasze oczekiwania i z nich rozliczymy. Rozliczenie będzie obustronne, ona doliczy sobie do pensji każdą minutę naszego spóźnienia.
Teściowa. Mroczna strona każdej rodziny. Największą zaletą niektórych teściowych jest fakt, że mieszkają daleko. Służą pomocą w razie konieczności, ale nie narzucają się. Sporadyczne kontakty pozwalają zachować dobre relacje, a podczas świątecznych jedno-dwudniowych wizyt w miarę łatwo przetrzymać kąśliwe uwagi na temat spadającej wagi syna (co oczywiście oznacza, że wredna żona nie dba o męża i lodówkę na kłódkę zamyka). I choć z uwagi na dzieci przydałoby się czasem, by babcie były bliżej, to jednak bilans sytuacji wychodzi zdecydowanie na plus.
Dorota Smoleń, źródło: Stacja7.pl
Komentarze
Komentarze