Informowaliśmy już, że skutkiem epidemii koronawirusa może być fala zachorowań na depresję. Okazuje się, że to nie jedyny efekt pandemii. Za rogiem czyha śmiertelnie groźna choroba.
Konieczność pozostania w domach, stres, niepewność jutra powoduje, że szukamy odprężenia. Nie możemy wyjść do teatru czy kina. Wiele osób sięga po alkohol.
Jak tłumaczy dr Andrzej Silczuk z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, izolacja generuje deficyt przyjemności. Słodycze i alkohol mogą nam tę przyjemność dać najszybciej. Z powodu chęci nabycia napojów wysokoprocentowych łamana jest nawet kwarantanna.
Zobacz: Idzie fala INNEJ GROŹNEJ CHOROBY! Eksperci BIJĄ NA ALARM
Chcąc się wyluzować, obniżamy swoją odporność. Nie ma dowodów, że alkohol zwiększa odporność na koronawirusa, jednak można założyć, że jego spożywanie w nadmiarze może obniżać odporność organizmu.
Co więcej, pod wpływem alkoholu puszczają hamulce, więc jesteśmy skłonni podejmować ryzyko. Bagatelizując zagrożenia, np. wychodząc z domu po jego spożyciu, narażamy siebie na zakażenie koronawirusem. Picie alkoholu zwiększa ekspozycję na COVID-19.
Dr Silczuk nie zakłada, że po zakończeniu epidemii liczba osób uzależnionych od alkoholu wzrośnie, ale alarmuje, że tak może być. By o tym mówić, konieczna będzie obserwacja np. zysków kwartalnych ze sprzedaży na rynku piwowarniczym i spirytusowym.
Doktor apeluje o stosowanie profilaktyki i zwracanie uwagi na ryzyko picia alkoholu nawet w niedużych ilościach.
Spożywanie go przez osoby, które mają choroby współistniejące, a więc zwiększające ryzyko zakażenia, jest karygodne. Stają się one bardziej podatne na zakażenie, a w tym przypadku ryzyko śmierci jest wysokie.
Zobacz też: Wiemy, kiedy KONIEC EPIDEMII KORONAWIRUSA! Podali DATĘ dla Polski
Źródło: Onet
Źródło zdjęcia: pixabay.com
Komentarze
Komentarze