Niemowlęta z ukraińskiego sierocińca. „Mogłabym sobie po jedno podjechać?”
Niemowlęta z ukraińskiego sierocińca zostały ewakuowane z objętej wojną Ukrainy. Dzieci trafiły na dworzec w Przemyślu. Wolontariuszka Joanna Snopek opowiada, z czym musieli się zmierzyć wolontariusze z Przemyśla. Tymczasem polskie matki sądziły, że niemowlęta będą im rozdawane, jak wafelki w sklepie!
Widok dzieci przywiezionych do Przemyśla z ukraińskiego sierocińca rozdzierał serca wolontariuszy. Sieroty były w wieku od 2 miesięcy do 2 lat, były wychudzone, nieufne i bardzo spokojne.
Wolontariuszka Joanna Snopek, która była na dworcu kolejowym w Przemyślu gdy przywieziono maluchy, opowiada w wywiadzie dla portalu WP. PL, z czym musiała się zmierzyć. Jak przyznaje, nie spodziewała się aż 150 niemowlaków!
Tymczasem polskie matki już ustawiały się w kolejce po niemowlaki, jak by to było tanie mięso…
To była szybka akcja
Wolontariuszka Joanna Snopek pomagała Ukraińcom, którzy dotarli na dworzec w Przemyślu. W pewnej chwili podszedł do niej znajomy wolontariusz. Był wyraźnie zaaferowany.
„Asia, potrzebne są cztery dziewczyny, bo będziemy przewozić dzieciaki z ukraińskiego domu dziecka do szkoły tu niedaleko. Bo trzeba je przebadać, nakarmić i przebrać”– powiedział.
Joanna poszła za nim, na dworzec PKS, który był tuz obok. Stały tam trzy autokary.
Patrzę: trzy autokary. Kazali mi wsiąść do drugiego, zająć się dziećmi i przede wszystkim nie wpuszczać fotoreporterów i dziennikarzy.– relacjonuje Joanna Snopek
W tym autokarze dali mi do rąk chłopczyka. Miał góra dwa miesiące i był spokojny. Usiadłam z nim z przodu, zaraz za kierowcą. A po drugiej stronie siedział żołnierz z półrocznym chłopcem, który strasznie kaszlał, miał gorączkę i płakał.
Tymczasem przynosili kolejne dzieci, od dwumiesięcznych po dwuletnie, aż zapełnili wszystkie fotele. Widok tych maluchów, w zimowych kombinezonach, w pozycji półsiedzącej, rozdzierał mi serce.
Joanna zaczęła tulić i kołysać chłopca, którego miała na rękach. Opiekunki z ukraińskiego sierocińca zamarły i wpatrywały się w nią z niedowierzaniem. Wolontariuszka zaczęła powoli rozumieć sytuację. Uświadomiła sobie, że wszystkie 3 autokary są zapełnione dziećmi! Zrozumiała, że jest ich aż 150…
Osierocone niemowlęta były w złym stanie
Wszystkie dzieci oraz wolontariuszy przewieziono pod eskortą policji do pobliskiej szkoły, aby je nakarmić i przebrać. Na miejscu czekał też lekarz, ponieważ dzieci były w złym stanie, a niektóre były chore.
Joanna Snopek była zasmucona ich stanem…
Dzieci chudziutkie, zaniedbane, odparzone. Pewnie od długo niezmienianych pampersów. Pupy i genitalia bordowe, spuchnięte, ogniste. Kazali mi je nacierać maścią.
Dzieci były też niedożywione. I nie mam na myśli, że jechały głodne przez dwa dni, uciekając przed wojną, tylko już wcześniej.
Niektóre dzieci bały się dotyku, nie chciały być przytulane ani trzymane za rączkę. Cokolwiek robiłam, widziałam w ich oczach nieufność.
„Poproszę o jedno”
Joanna Snopek opublikowała na Facebooku zdjęcia z tej nocnej akcji. Już niedługo pożałowała tego… Nie spodziewała się, że ludzie rzucą się po niemowlęta, jak po tanie mięso! Post udostępniło ponad 16 tysięcy osób i to nie tylko z Polski, ale i z zagranicy.
Wolontariuszkę zalała lawina wiadomości.
Ludzie myśleli, że jak do mnie napiszą, to ja z ukraińskimi opiekunkami będziemy im wydawać te dzieci jak wafelki w sklepie. Bo przyjechały biedactwa z Ukrainy, nie mają domu i trzeba je rozdać.
Joanna nie dowierzała, w jaki sposób ludzie zagadywali ją w sprawie adopcji! Przecież ona nie jest osobą decyzyjną w tej sprawie.
Tymczasem, wśród nadesłanych wiadomości znalazły się takie perełki:
Proszę pani, bym mogła sobie jedno wziąć? Bo ja mam tylko syna, to bym sobie córkę wzięła.
Mogłabym sobie po jedno podjechać?
Poproszę o jedno.
Co się stało z osieroconymi niemowlakami?
Dzieci po przebraniu, nakarmieniu i przebadaniu przez lekarza pojechały dalej trzema autokarami. Nie wiadomo dokąd. Dwoje z nich zostało w szpitalu w Przemyślu z ostrym zapaleniem oskrzeli.
Źródło: www.wiadomości. wp.pl