Koniecznie zobacz jaką jesteś … mamą? Zaskoczenie?

W cyklu „Z pamiętnika mamy” prezentujemy teksty różnych mam, by pokazać, jak różnie przeżywają macierzyństwo, z jakimi problemami się zmagają i jak bardzo kochają swoje dzieci. Są to teksty zabawne, gorzkie, smutne, refleksyjne. Ich wielkim atutem jest to, że wszystkie są prawdziwe, a w każdej opowieści czytelniczki-matki odnajdą cząstkę siebie, echo swoich wyborów, lęków, uczuć, wątpliwości, codziennych sytuacji.

Z pamiętnika mamy: Urodziny

Julka kończy dzisiaj 4 lata.

Kiedy zapytuję sama siebie czy jestem dobrą matką, to odpowiedź brzmi: nie wiem. Albo raczej: wiem, ze często bywam matką daleką od ideału. Tak daleką jak biegun północny od południowego i jak słońce Karaibów od śniegów Kilimandżaro. Czy tak miało być? Oczywiście, że nie. Miałam być wyrozumiała, spokojna i wrażliwa – ze słodyczą w glosie i na twarzy objaśniająca dziecku świat i prowadząca go za malutka rączkę przez wertepy życia. Miałam być rozważna i romantyczna, a dni miały być wypełnione śmiechem dzieci, czytaniem im książeczek i turlaniem się po łóżku.

Wracam po pracy do domu, a mąż mówi do mnie smutno: „Znowu na nią krzyczałem”. I widzę, ze jest mu przykro, tak samo jak mnie jest przykro, gdy po raz kolejny podniosę na nią głos, odsunę, powiem, że nie mam czasu, że jestem zmęczona, że ma mi dać spokój, bo jak jeszcze raz zacznie walić w drzwi toalety, w której próbuje przez sekundę pobyć sama, to oszaleję.

Czy pomaga to, że potem idę, nachylam sie, patrzę jej w oczy i mówię, że nie chciałam? Że przepraszam? Czy to jak z nią dziś postępujemy nauczy ją, że życie z ukochanymi ludźmi to nie sielanka tylko ciężka praca? Że miłość to nie tort i lukier tylko często gorzkie łzy do przełknięcia w samotności? Że obcowanie z najbliższymi to nie fajerwerki i karnawał w Rio, tylko codzienna sztuka wybaczania? Na co dzień nie czuję się dobrą matką, bo denerwuję sie, krzyczę i nie mam czasu (a jak mam czas to walczę jak lwica żeby choć jego najdrobniejszą cześć wyrwać dla siebie). Bo popełniłam już setki błędów i powiedziałam za dużo rzeczy, których nie da sie cofnąć.

Jestem matką na antydepresantach, która walczy o przetrwanie każdego dnia. Dziś wiem, że miłość to nie wszystko. Że samo kochanie dziecka nie wystarczy, bo do tej miłości trzeba dorzucić wyrzeczenie, poświęcenie, postawienie siebie na drugim planie, zejście w cień, a to bywa trudne po wielu latach grania głównej roli w telenoweli własnego życia.

Julka rośnie na sensowną osobę, z mocnym charakterkiem, co oznacza, że nie będziemy mieli z nią łatwego życia. Ale już wiem, ze nie chodzi o to, żeby było łatwo. Chodzi o to, żeby było naprawdę – bez ściemniania, upiększania i owijania w bawełnę. Nie chce być matką, która całkowicie sie poświeci, zaciśnie zęby i nałoży na twarz sztuczny uśmiech, żeby tylko dzieci były szczęśliwe. Usunęłam się w cień, ale uważam za słuszna zasadę, że w samolocie najpierw należy nałożyć maskę tlenowa sobie, a potem dziecku. Bo gdy mnie zabraknie powietrza, to nikt już nie będzie miał ze mnie pożytku.

Mamy dobry dom i wspaniała rodzinę, choć nasza codzienność to dzień świstaka, zmaganie sie z trudną sytuacją finansową, zmęczenie, rozdrażnienie i chęć zaszycia się w mysiej dziurze, po której nie walają się zabawki i nie biegają z wrzaskiem żadne bachory.

4 lata zabrało mi zrozumienie, ze bycie matką to nie tulenie dzieciątka w ramionach, a zdolność do opanowania sie, gdy ma się ochotę je zabić (lub przynajmniej nogi z d… powyrywać). To trudna sztuka nie lekceważenia małych dramatów i zaczynania każdego dnia od próby bycia lepszym człowiekiem. To akceptowanie rodzicielskich porażek i przełykanie łez bezsilności. To odliczanie godzin do chwili, gdy dzieci pójdą w końcu spać, oddychanie w torebkę i – graniczący z chorobą psychiczną – lęk o dziecko, który nigdy nie mija.

Dziś rozumiem moja mamę, do której latami miałam o różne rzeczy pretensje. Dziś wiem, że starała się jak mogła, tylko się nie udawało. I że to nie jej wina. Dziś widzę ile musiała poświęcić i jak ciężko pracować, żebym ja mogła dotrzeć tu, gdzie jestem dzisiaj.

Idealne macierzyństwo istnieje w kolorowych gazetach i głowach kobiet w ciąży. Po porodzie zostają rozstępy, nadwaga i szok, że jest inaczej, niż człowiek sobie wyobrażał. Kocham swoje dzieci nad życie, ale w normalnych okolicznościach nie poświęciłabym dla nich wszystkiego. Oraz w nienormalnych – oddałabym własne życie lub z zimna krwią zabiła – byle tylko je ochronić.

Wszystkiego najlepszego Córko, życzę Ci tego, co najważniejsze – a więc abyś i Ty kiedyś miała w swoim życiu ludzi, których spokojny oddech w nocy będzie Cię wzruszał do łez.

Sistermoon

Tekst pochodzi z antologii „Macierzyństwo bez lukru”, zbioru tekstów rodziców-blogerów na rzecz ciężko chorego Mikołajka Kamińskiego.

DS, fot. pixabay.com

Komentarze

Komentarze