Lewandowskiemu pozostała tylko MODLITWA za Anię.

Robert Lewandowski na boisku bywa bezkompromisowy, ale gdy rodziła jego żona, Ania poczułsię bezradny. Bardzo bał się  o zdrowie ukochanej.

Anna i Robert Lewandowscy tworzą idealną parę, odnoszą sukcesy, a odkąd na świecie pojawiła się ich córka Klara niejak scementowali swoje szczęście! Jednak zanim dziewczynka pojawiła się na świecie, małżonkowie przeżyli chwile wielkiego niepokoju.

Piłkarz po raz pierwszy opowiedział o pełnych napięcia godzinach spędzonych na sali porodowej. Ania nie chciała cesarki, wybrała poród naturalny. Była przekonana, że nie będzie żadnych komplikacji. Sprawy przybrały dramatyczny obrót, rozwiązanie nie należało do łatwych.

„Poród był bardzo trudny, dla mnie to było wyczerpujące, a co dopiero dla niej… Oczywiście wspierałem Anię, cały czas do niej mówiłem, ale widząc, ile ją to kosztuje, ile wysiłku i bólu, ogarniała mnie niemoc” – przyznał Robert.

Sportowiec pragnął wesprzeć ukochaną, lecz czuł się bezradny.

„Próbowałem wszystkiego, więcej nie mogłem, nie byłem w stanie – chciałem coś jeszcze dla niej zrobić” – wspomina rozżalony.

Klara przyszła na świat zdrowa, jednak młoda mama nie czuła się najlepiej. Lewandowscy drżeli z niepokoju, gdy okazało się, że Ania będzie musiała przez jakiś czas zostać pod obserwacją lekarską.

„Sytuacja była trudna” – przyznaje Robert.

Otwarcie mówi, że bał się o zdrowie ukochanej. Maria Stachurska bardzo martwiła się o córkę.

„Moja mama była z nami cały czas na telefonie, wspierała mentalnie. To było dla mnie ważne” – mówi Anna.

Małżeństwu pomogła też świadomość, że Opatrzność ma ich w opiece.

„Pochodzę z katolickiej rodziny, moja mama jak się dowiedziała, że jest ze mną w ciąży, od samego początku modliła się do Matki Boskiej, ofiarując jej ten stan” – mówiła trenerka. I dodała: – „Robiłam to samo, więc czas ciąży był dla mnie również czasem modlitwy”.

Robert i Ania wierzą, że pomogło wstawiennictwo Stanisławy Leszczyńskiej. Ciocia pani Marii, która została Służebnicą Bożą, była utalentowaną akuszerką. W czasie wojny trafiła do Auschwitz. Sprzeciwiła się Niemcom i, narażając życie, odebrała w obozie trzy tysiące porodów. Przed narodzinami dziecka mówiła:

„Maryjo, załóż chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą”.

Podobno nigdy się nie zawiodła. Lewandowscy są przekonani, że słowa tej modlitwy szeptane z gorliwością przez jej bliskich zdziałały cuda. Uważają, że traumatyczne doświadczenia ich do siebie zbliżyły.

„To, co razem przeszliśmy podczas porodu, bardzo nas wzmocniło, na bardzo daleko w przód. I to, że wszystko się dobrze skończyło, było szczęściem” – mówi z wdzięcznością Robert Lewandowski.

/pomponik.pl

Komentarze

Komentarze